Zamiast tabletów widoki, zamiast plastikowych zabawek – kamienie i patyk, to wyzwanie dla dzieci, ale przede wszystkim dla rodziców, którzy często nie potrafią sobie wyobrazić, że ich pociecha może przez cały dzień przebywać pod gołym niebem.
Nie ma złej pogody, jest tylko złe ubranie. Wyobraźcie sobie taki obrazek: Na gałęziach ledwo rysują się pączki, las wciąż jest bardziej szary niż zielony, pada drobny deszczyk i wieje po kostkach. A tuzin maluchów w kolorowych kurteczkach raźno maszeruje przed siebie pod okiem opiekunów. Wokół grupki, która zaraz podzieli się na dwie (jeden z dzieciaków zaproponował, żeby pobawić się w tropiące się nawzajem lisy i wiewiórki), biega terier – pies jednej z opiekunek. „Wiewiórki” ruszają przodem. Ucieczkę na chwilę wstrzymuje wielka huba, która leży tuż przy ścieżce i intryguje maluchy. „Czy to kamień?” – pytają. Jeden z opiekunów, prosi je, żeby dotknęły, pomacały i powąchały znalezisko. „Czy tak pachnie kamień?” – „Nie, to chyba grzyb” – cieszą się dzieci i ruszają biegiem, by kilkaset metrów dalej szukać kryjówki za omszałym pniem i przy okazji posłuchać, skąd huba znalazła się wśród liści.
Jedno z pierwszych w Polsce działających leśnych przedszkoli swoją bazę ma w Lasku Bielańskim – dużym zielonym kompleksie na warszawskich Bielanach. Ogród – jak nazywają swoje miejsce – to ogrodzony drewnianym płotkiem teren z widokiem na Wisłę. Jest szopa, w której trzymają niezbędne rzeczy, i minialtaną ze stołem, gdzie maluchy (najmłodsze ma trzy i pół roku, najstarsze pięć lat) jedzą posiłki. Jest też miejsce na ognisko i trochę konstrukcji zbudowanych z bali drewna i sznurków. Do tego karmnik dla ptaków i tor przeszkód dla terierka. Na płotku wbite gwoździki – tu-taj dzieciaki mogą wieszać swoje plecaki.
Inicjatorka przedsięwzięcia przekonała rodziców, że przedszkole, w którym dzieci większość czasu, bez względu na pogodę, będą spędzać na dworze, to znakomita alternatywa dla klasycznej edukacji. Dwa lata temu pojechała do Berlina zobaczyć, jak działają leśne przedszkola w praktyce. Zobaczyła szczęśliwe, umorusane od stóp do głów dzieci, którym niestraszne mżawki i błoto. Zrozumiała, że taką placówkę musi otworzyć w Polsce.
Znalazła w Warszawie miejsce, które znajduje się wystarczająco blisko centrum, ale w otoczeniu lasu, z będącą do dyspozycji „normalną” salą przedszkolną, spełniającą wszystkie wymogi ustawodawcy, tak by przedszkole było regularną placówką oświatową. Z prawnego punktu widzenia to „leśne przedszkole” to takie sama jak każde inne – spełnia wszystkie wymogi formalne i programowe, tyle tylko, że ma inny rozkład dnia.
Takie „leśne przedszkole” to żaden rewolucyjny pomysł, tylko forma wychowania, która działa na Zachodzie od lat. W Niemczech czy Czechach, nie mówiąc już o Skandynawii, skąd ta idea się wywodzi – leśne przedszkola to dzisiaj rzecz powszechna. Żeby placówka została uznana za leśne przedszkole, dzieci muszą spędzać na świeżym powietrzu co najmniej 80% czasu. W praktyce jednak bywa i tak, że we wnętrzu nie przebywają wcale. Bo wnętrz jako takich do dyspozycji po prostu nie mają. Za bazę służą im tatarskie jurty, namioty tipi, barakowozy albo zbudowane z desek wiaty, gdzie mogą się ogrzać albo zdrzemnąć. Dzieci spędzają dnie, bawiąc się nie tylko w lesie, ale i na łąkach, plażach czy polach, w zależności od tego, jakiego rodzaju przyroda dominuje w okolicy.
Choć w Polsce podobna idea wciąż wydaje się mocno rewolucyjna, u naszych sąsiadów szybko została zaakceptowana jako równoprawna forma wychowania przedszkolnego ze wszystkimi ich przywilejami, m.in. dofinansowaniem. W Niemczech jest takich placówek ponad 3 tys. W Norwegii przedszkola, w których dzieci całe dnie spędzają na świeżym powietrzu (także podczas ostrych zim!), stanowią 9-10% ogółu, ale ich wpływ na wczesną edukację jest ogromny – nawet w „zwykłych” przedszkolach cztery godziny na powietrzu stały się standardem, podobnie jak cotygodniowa wyprawa do lasu. W Czechach, gdzie leśne przedszkola pojawiły się zaledwie cztery-pięć lat temu, funkcjonuje ich już ponad 120. Niektóre zlokalizowane są na zielonych terenach w samym centrum Pragi.
Nam się wydaje, że dzieci muszą mieć huśtawki, drabinki i basen z plastikowymi piłkami, żeby miały co robić. A maluchom wystarczy to, co znajdą w okolicy. W Polsce pierwsze placówki działające zgodnie z ideą leśnych przedszkoli powstały dwa lata temu przy trzech montessoriańskich niepublicznych szkołach podstawowych. Jednak dopiero w ubiegłym roku zaczął się bardziej wyraźny ruch w interesie. We wrześniu 2015 r. regularną działalność rozpoczęły trzy leśne przedszkola (dwa w Warszawie, jedno w Białymstoku), w marcu ruszyło kolejne w Rzeszowie, zaś po wakacjach może ich wystartować w całej Polsce kolejnych dziesięć – m.in. we Wrocławiu.