Kolejny (vide poprzedni wpis) obrazek dotyczący grupy dzieciaków z leśnego przedszkola. Zaczynają zbierać się około 8:30. Kiedy ekipa jest w komplecie – maluchy i wychowawcy – ruszają do lasu. Czasem siąpi deszczyk, czasem wieje wiatr, bywa też ciepło i słonecznie. Ta z perspektywy dorosłych „brzydka” pogoda dyskwalifikuje z zabawy na dworze. Dzieciaki tego nie zauważają, jeśli tylko są odpowiednio ubrane, a po całym dniu pod gołym niebem mają się gdzie ogrzać. W połowie dnia wracają do bazy na ciepły obiad lub on przyjeżdża do lasu. Potem bawią się w ogrodzie. Takie przedszkole może nawet nie mieć swej siedziby, a bazą dzieciaków może być mongolska jurta, w której stoi piecyk typu koza, przy którym w chłodne dni można się ogrzać, jest stół, kilka krzesełek, woda, naczynia i sztućce, przybory do malowania. Zabawek nie ma w zasadzie wcale. Za to każdy kamień w okolicy ma imię i w razie niepogody może liczyć na ciepłe okrycie z kory zapewnione przez dzieciaków. Dzieci, które muszą uciąć sobie w ciągu dnia drzemkę, leżakują w wózkach przy jurcie. Jeśli któreś się zmęczy podczas spaceru, zawsze może wskoczyć do terenowego wózka, który opiekunowie mają na wszelki wypadek. Nie, to nie jest szkoła przetrwania, tu się nie testuje ile dzieciaki wytrzymają. Zajęcia mają swój rytm dyktowany potrzebami dzieci – jest zabawa, wędrówka, jest czas na odpoczynek, na nicnierobienie.
Bez względu na to, gdzie się bawią, to dzieci dyktują, co i jak ma się wydarzyć. Oczywiście opiekunowie mają plan i wiedzą, co chcą osiągnąć, ale działają według reguł, które wymyślają właśnie te przedszkolaki. Leśne przedszkola to także filozofia pracy z dziećmi. Szukanie naturalnych ścieżek rozwoju, zarówno emocjonalnego, jak i fizycznego. Dla dzieci w tym wieku nie ma nic bardziej naturalnego niż bieganie, wspinanie się, dotykanie i doświadczanie wszystkiego na własnej skórze. Najważniejszy jest tu rozwój emocjonalny i stwarzanie przestrzeni dla rozwoju relacji społecznych. Kiedy dzieci czują się bezpieczne, są ciekawe i mają olbrzymie zdolności przyswajania. Oczywiście realizowane jest podstawa programowa, ale nie jest ona najważniejsza.
Tylko dla niektórych dzieci pierwszy kontakt z naturą w takim natężeniu bywa trudny. Czasem trzeba zrobić siku w lesie, ręce myje się po przyjściu z wycieczki, a nie dwie sekundy po tym, jak się zabrudzą. Jednak nawet te dzieci adaptują się bardzo szybko. Wychowawcy leśnych przedszkoli śmieją się, że na początku roku szkolnego przychodzą do nich dziewczynki w różowych sukienkach, a za kilka tygodni w kieszeniach tych samych sukienek noszą znalezione w lesie robaki. Gorzej jest z rodzicami, chociaż ci, którzy przyprowadzają swoje pociechy do takich miejsc to ludzie świadomi, otwarci na nowości, poszukujący konkretnych sposobów wy-chowania. Tak to przede wszystkim rodziców trzeba przekonywać i krok po kroku oswajać ich lęki związane z tym czy przypadkiem natura nie może zaszkodzić ich pociechom. Najczęściej pytają: „A co w czasie burzy?” A odpowiedź: „ Dzieci znajdą schronienie w jurcie”. A kiedy trafią się mrozy po kilkanaście stopni? Wtedy można realizować program zastępczy – zajęcia w galeriach, muzeach, trochę czasu spędzić w domu starców, jeśli taki jest w okolicy. Oprócz burz, tym, co niepokoi rodziców, są choroby. Ale przecież dzieci, które spędzają czas na dworze, a nie w zamkniętych, przegrzanych pomieszczeniach, chorują znacznie rzadziej. W dodatku w lesie jest mniejsze niebezpieczeństwo zarażania się od siebie.
Od kilkunastu lat coraz głośniej mówi się o tzw. zespole deficytu natury. Wychowawcy leśnych przedszkoli często powołują się na tezy Richarda Louva, który w swojej głośnej książce „Ostatnie dziecko lasu” wysunął przypuszczenie, że większość dysfunkcji rozwojowych w sferze psychosomatycznej, takich jak ADHD, alergie, skłonność do nadwagi, depresja itd., może mieć źródło w bardzo ograniczonym kontakcie dzieci z naturą lub jego braku. Wspinając się na drzewa, wąchając kwiaty, tropiąc leśne zwierzęta, słuchając szumu drzew, dzieci dostarczają ciału i psychice tego czego właśnie w tym momencie rozwoju najbardziej potrzebują. Dzieci nie nauczą się życia wklejając naklejki do książki ani klikając w klawiaturę, ale wąchając, dotykając, słuchając. Gdybyśmy oddali im te wszystkie górki, krzaki, możliwość taplania się w błocie, zjeżdżania na pupie z górki, nie mielibyśmy takiego zapotrzebowania na integrację sensoryczną.
Czy Polacy są gotowi na leśną rewolucję? W dużych miastach – metropoliach, zainteresowanie taką formą wychowania jest bardzo duże, choć wieść o leśnych przedszkolach rozchodzi się głównie pocztą pantoflową. Te przedszkola mają już kolejkę kilkudziesięciu oczekujących. W leśnych przedszkolach poza metropoliami jest mniej chętnych – ci którzy na co dzień mieszkają w otoczeniu przyrody, paradoksalnie mniej czują potrzebę przebywania na jej łonie.
I ostatni obrazek. Po kilku godzinach w lesie czas na powrót. „Wiewiórki” i „lisy” wciąż pełne energii, biegną do ogrodu. Są upaprane błotem od stóp do głów, ale wyglądają na zadowolone. Po kilku godzinach w lesie opiekunowie dzieciaków też czuję się lepiej. Przez cały czas, który spędzili z dziećmi nie mieli czasu ni ochoty spoglądać na telefon. Natura czyni cuda! Tak, edukacja nie musi być zamknięta w czterech ścianach. Czy podmioty prowadzące przedszkola w Kotlinie Jeleniogórskiej gotowe są to zaakceptować? Czy gotowe są na leśne przedszkola? Bardzo, bardzo do tego zachęcamy i będziemy kibicować.