Liczba samobójców w Polsce rośnie. Zwiększa się również liczba dzieci, które wybierają śmierć – coraz więcej młodych rozwiązuje swoje problemy w sposób ostateczny, ale większość dzieci odchodzi z niejasnych powodów. Wyskakują z okien, naśladując pokemony, łykają tabletki, bo mama zabroniła wyjścia do kina. Przyczyną może też być znęcaniem się psychicznie i fizycznie nad dziećmi – wyzywanie, popychanie, wyganianie z domu, czy zmuszanie do ciężkiej pracy.
Dzieci często muszą – zmuszane są, pracować, a rodzaj prac, które wykonują są nieadekwatny do ich sił i wieku. Pracują na swoje utrzymanie. A że są to małe dzieci, ogranicza to ich swobodę, możliwość nauki i wypoczynku – to forma psychicznego znęcania się nad nimi.
Co roku odbiera sobie życie dwustu niepełnoletnich Polaków. Chętnych, którym nie wyszło, jest więcej. Z badań przeprowadzonych w regionie łódzkim wynika, że aż 7% młodych po 14. roku życia ma za sobą takie doświadczenia. Nie wiadomo, jaka jest prawdziwa liczba uratowanych młodocianych samobójców. Szpitale traktują ich jak ofiary zatruć albo wypadków. Według psychologów wśród osób poniżej 18. roku życia co dziesiąty, a może nawet co piętnasty zamach samobójczy jest skuteczny. Oznaczałoby to, że co roku próbują się zabić 3 tysiące dzieci.
Z badań wynika też, że 215 milionów dzieci pracuje. Połowa wykonuje prace niebezpieczne. To gdzieś daleko, w złym świecie – w Indiach, Bangladeszu, Filipinach. CBOS zbadało, jak pracują polskie dzieci. Zarabiają głównie uczniowie szkół średnich z miast średniej wielkości. Tylko 1% pracujących dzieci chodzi do podstawówki. Jednak raport CBOS dotyczący pracy nieletnich, nie dotyczy dzieci ze wsi, pracujących w gospodarstwach rolnych. Policja nie prowadzi statystyk na temat wypadków dzieci. Są tylko dane inspekcji pracy. Zatrważające. Wprawdzie co roku inspektorzy stwierdzają tylko kilkaset przypadków pracy wiejskich dzieci, która stwarza zagrożenie dla ich życia i zdrowia, ale aż 1500 maluchów ulegających wypadkom w gospodarstwach rolnych, staje się inwalidami bądź ginie. Oczywiście ofiary nie pracowały, tylko się bawiły (takie są tłumaczenia). Po co komu dodatkowa bieda? Jedyne grzechy przypisywane osieroconym rodzicom to brak wyobraźni i niewystarczająca opieka.
W województwie pomorskim ojciec przejechał wałem uprawowym 9-letniego syna. To było ziemniaczysko i malec zbierał przed maszyną pozostawione po wykopkach bulwy. Pod Ostródą zginęła 12-letnia dziewczyna. Przejechał ją traktorem 8-letni brat. Pod Zambrowem prasa rolująca zmiażdżyła dłonie 9-latka pomagającego przy sianokosach. Pod Sejnami traktor przygniótł 5-latka. W podkarpackiej Rakszawie 13-latek przejechał traktorem 2-letnią krewną. Podbiegła żeby podwiózł. Podjechał za blisko. Wyprowadził olbrzymią maszynę bez zgody rodziców. Oczywiście nigdy wcześniej nie podwoził krewnej. Bez przyczyny pobiegła do niego jak do miodu. I nikt go wcześniej nie uczył jeździć. Czy wiarygodne jest założenie, że umiejętność uruchomienia traktora nabywa się w chwili narodzin? Za to praktyczne. Dziewczynka nie żyje i tego się nie odwróci. Po co dodatkowe kłopoty? Czy słyszeliście kiedyś, że dzieciak prowadzi traktor podczas zbiórki słomy, bo to lżejsze zajęcie niż podawanie snopów na przyczepę? Z widiami chodzi ojciec. Tak jest prawie we wszystkich gospodarstwach rodzinnych. Z ciężkimi snopkami gówniarz nie da rady. Z kierownicą jak najbardziej. – Mój ma 11 lat i jeździ. – Mój zaczął, jak miał 6. Zdolny taki – licytują się gospodarze. A śmierć zbiera swoje żniwo, a kalekie dzieci nie biorą się z nikąd.