Nosi nazwę hands off. Dzieci powinny być samodzielne, zaradne i odważne – postulują rodzice, którzy zdecydowali się wychowywać swoje potomstwo w duchu tej metody. Pozwalają kilkulatkom bawić się na podwórku bez opieki dorosłych, samym jeździć metrem i chodzić po zakupy.
Czy to jednak faktycznie jest nowa moda czy stosowanie zasad, które niegdyś były na porządku dziennym? Jeśli spojrzymy na sposób wychowania, jaki bliski był naszym mamom lub babciom, stwierdzimy, że ta metoda to niemalże wierna jego kopia. Tak zwany „wolny chów” zakłada, że obecność dzieci w domu jest rzadka. Raczej bawią się one na dworze, robią tam to co im się podoba, same wymyślają zabawy. Również w domu panuje atmosfera samodzielności – dzieci potrafią posługiwać się kuchenką, mikrofalą czy piekarnikiem. Rodzice nie chronią ich przed popełnianiem błędów, a to prowadzi do szybszego i łatwiejszego wyciągania wniosków.
Jednak to, co rodzicom wydaje się instynktowne, nie do końca popierają psychologowie. Zaznaczają, że każde nawet najbardziej samodzielne dziecko jest tylko dzieckiem i pytają o granice nieodpowiedzialności rodzicielskiej. Przecież wychowanie dziecka to bardzo skomplikowany proces, który wymaga od rodzica przemyślanych decyzji.
A wszystko zaczęło się kilka lat temu w Ameryce. Założycielka i zwolenniczka wychowywania dzieci w duchu samodzielności, na swoim blogu napisała, że jej siedmioletni wówczas syn sam podróżuje metrem po Nowym Yorku. Wzbudziła tym niemałe kontrowersje wśród rodziców, czym naraziła się na krytykę. Jednak jej blog z dnia na dzień zaczął zdobywać coraz większą popularność i inspirować coraz większą rzeszę rodziców, którzy chcą, by ich dzieci wyrosły na zaradnych dorosłych.
Dziś patrzą ze zdziwieniem na kobiety, które krążą wokół swoich pociech, nie dając im pola do samodzielnej zabawy i je wyręczają. Dzieci mogą codziennie pokonywać na pieszo czy rowerem drogę do szkoły, nauczone zasad bezpieczeństwa i umiejące je stosować samodzielnie przygotowują sobie śniadanie; bez opieki dorosłych odwiedzają kolegów w okolicy, ale muszą wrócić do domu o wskazanej godzinie. Nie znaczy to jednak, że opiekun zaniedbuje swoje obowiązki – wyznaje zasadę, że zanim pójdą bawić się na dworze, najpierw muszą odrobić lekcje i posprzątać w pokoju, Dzieciom bowiem trzeba dawać coraz więcej wolności, w innym wypadku – jak miałyby zostać godnymi zaufania osobami?
A co na to psychologowie? O ile pozwalanie dzieciom na samodzielną zabawę na podwórku jest w porządku, o tyle zalecanie podróży metrem po ogromnym mieście zahacza o skrajną nieodpowiedzialność. Jest niebezpieczne dla zdrowia i życia maluchów. Zachęcanie dzieci do podejmowania decyzji jest godne pochwały, ale jest duża różnica pomiędzy konsultacją z dzieckiem, a zgodą na to, by robiło ono wszystko, co chce. Niektóre dzieci nie dorosły jeszcze do sytuacji, w której mogą poradzić sobie z samoobsługą. Jeśli damy dzieciom zbyt dużą odpowiedzialność za wcześnie, możemy doprowadzić do poczucia zdezorientowania i spadku samooceny. Ośmio- czy dziesięciolatki potrzebują wsparcia rodziców. A ich zadaniem jest pomoc i wspieranie, a nie wycofywanie się z wychowywania.
Zatem jakie jest wyjście? W wychowywaniu dzieci, jak w każdej innej dziedzinie życia, nie warto kierować się trendami. To, co jest najlepsze dla dziecka, najczęściej podpowiada intuicja. Niestety, na świecie pojawiło się wiele zagrożeń i niezdawanie sobie z tego sprawy to błąd. Helikopterowe rodzicielstwo polegające na nieustannym kontrolowaniu dziecka nie przynosi pozytywnych skutków długofalowych, ale zbytnie usamodzielnianie malucha również nie jest dobre. Zdrowy rozsądek – przede wszystkim. Niezdawanie sobie z tego sprawy jest nieodpowiedzialnością.