Chodzi nam o demografię… (?)

rodzina Jesteśmy jednym z krajów, w których rodzi się najmniej dzieci w Unii Europejskiej. Na statystyczną Polkę przypada 1,32 dziecka. I tego nie zmieni przywrócenie tradycyjnego modelu rodziny. Co prawda w Europie do lat 80. wartości konserwatywne rzeczywiście szły w parze z większą liczbą dzieci, ale świat się zmienił. Dziś ludzie mają mniej dzieci nie z powodu liberalizacji obyczajowej, ale z powodu konfliktów współczesnego świata: między życiem osobistym a zawodowym, między faktycznymi a pożądanymi warunkami materialnymi, między rolami płciowymi.

Oto kobiety bardziej skorzystały z boomu edukacyjnego i rośnie ich udział w rynku pracy, ale organizacja innych sfer życia nie nadąża za tymi zmianami. Dobra polityka społeczna to taka, która te konflikty łagodzi z poszanowaniem wolności jednostki, a nie taka, która udaje, że konflikty te nie istnieją. I nie chodzi o to, że kobietom bardziej zależy na karierze niż na posiadaniu rodziny. Przecież np. Francuzkom zależy na karierze, a mimo to najwięcej dzieci w Europie rodzi się w tym kraju. W dodatku większość, dokładnie 57%, w związkach nieformalnych. Czyli model rodziny zmienia się, a polityka społeczna winna się do niego dostosowywać.

W Polsce już co czwarte dziecko rodzi się w związku pozamałżeńskim, czyli nasz model rodziny też się zmienia. Zawieramy mniej małżeństw, a co trzecie dopiero wtedy, gdy dziecko jest już w drodze. Od kilkunastu lat też co trzecie małżeństwo kończy się rozwodem. A nasze prawo nie dostrzega tych zmian. Np. ulgi podatkowe dla małżeństw są uzasadniane trudem wychowania dzieci. Tymczasem mogą korzystać z nich bezdzietne małżeństwa, ale nie mogą ludzie wychowujący dzieci w nieformalnych związkach. Aż 83% matek samotnie wychowujących dziecko nie dostaje pieniędzy z programu „500+”. Są z niego wykluczone ponieważ zarabiają powyżej 1600 zł netto (płaca zbliżona do minimalnej), czyli przekraczają próg 800 zł na osobę. Można powiedzieć, że są wykluczone, ponieważ pracują. Nawet jeśli przekraczają próg tylko o złotówkę, tracą prawo do całego świadczenia. A to zmusza do wyboru między pracą a 500+. Aby więc program ten mógł być uznany za niewykluczający, świadczenie musiałoby dostawać każde dziecko. Warto dodać, że samotnych matek jest w naszym kraju 2,2 mln, a samotnych ojców prawie 330 tys. Jeśli już dajemy 500+ to ważniejsi są niezamożni z jednym dzieckiem niż wielodzietni krezusi.

Jednak dając te 500+ nie udawajmy, że gotówka rozwiąże problemy demograficzne. Pamiętajmy też, iż stwierdzenie: że praca i wykształcenie kobiet nie sprzyjają dzietności dawno przestało być aktualne. Obecnie kobiety chcą robić karierę, nie rezygnując z wychowania dzieci. Państwo powinno dawać wybór, szanując każdą jego wersję i w każdym przypadku pomagać rodzinie. Pomagać pełną dostępnością tanich żłobków i przedszkoli dla tych, którzy chcą korzystać z opieki instytucjonalnej, cieszącej się dużą akceptacją społeczną oraz tworzeniem czegoś w rodzaju instytucji pośredniej między domem a żłobkiem, w której grupą dzieci zajmuje się opiekun, wsparty przez rotacyjnego rodzica.

Niestety, dziś polityka społeczna nakierowana jest na stawianie kobiet przed wyborem: kariera albo rodzicielstwo. Zakłada sie, że w przypadku trudności z pogodzeniem obydwu ról kobiety zrezygnują z karier i wybiorą dzieci. Zachęcano je do tego właśnie programem 500+. A jednak pieniądze te raczej nie zachęciły do macierzyństwa kobiet wykształconych, z których aż 40% jest bezdzietna. W ten sposób demografii się nie poprawi. Należy spróbować połączyć świadczenia finansowe z innymi instrumentami, m.in. wczesną edukacją, urlopami dla obojga rodziców oraz zagwarantowaniem każdemu dziecku powyżej roku miejsce w żłobku.

Mamy program „Maluch +” – finansowe wspieranie zadań z zakresu rozwoju instytucji opieki nad dziećmi w wieku do lat 3. Kosztował 150 mln zł. Niedawno rząd zdecydował o podwyższeniu tej kwoty. To dobrze, ale ciągle w 71% polskich gmin nie ma ani jednego miejsca opieki dla dzieci w tym w tym wieku. Obecnie Polska znalazła się w czołówce europejskich krajów, które na politykę społeczną przeznaczają najwięcej pieniędzy. Stało się to oczywiście za sprawą programu 500+. Jednak mam wrażenie, że najpierw wymyślono, że trzeba dać 500 zł na dziecko, a dopiero potem zastanowiono się, jaki problem ma to rozwiązać. Bez wątpienia jednym z nich było ograniczenie ubóstwa dzieci. Tak, walka z ubóstwem powinna być priorytetem, ale z wyliczeń wynika, że ten sam stopień redukcji ubóstwa można było uzyskać za 3 mld zł, czyli za 12% kosztów 500+. Ubogim – zamiast zmuszania ich do wyboru: praca czy 500+ na pierwsze dziecko – pomogłoby ułatwienie osiągania dochodu z obu źródeł.

Tymczasem utrwalamy ich ubóstwo przez „reformę” edukacji. Aktualna polityka edukacyjna jest raczej niegroźna dla klasy średniej, ale bardzo szkodliwa dla klas niższych – zawrócenie sześciolatków ze szkół szkodzi przede wszystkim ubogim dzieciom. Zaczynając wcześniej edukację, miały większą szansę nadrobienia dystansu, zdobycia lepszego wykształcenia i wyjścia z ubóstwa w przyszłości. Dotyczy to także tych, które do niedawna wyjeżdżały do większych ośrodków do gimnazjum. Rozpoczęcie wcześniej liceum oznacza wcześniejsze „sortowanie” dzieci, na czym tracą osoby ze skromnych środowisk.

Pieniądze na politykę społeczną można wydawać lepiej – na to, żeby Polacy mogli realizować model rodziny, o którym marzą. Badania pokazują, że chcieliby mieć przeciętnie po dwoje dzieci, a mają 1,32. Różnica między pragnieniami a rzeczywistością jest jedną z największych w Europie. Prawie 70%. wykształconych kobiet mówi, że nie zrezygnowałyby z pracy bez względu na wysokość zarobków partnera. To one stanowią dominującą grupę w pokoleniu, od którego zależy dzietność.

Wewnątrz tej grupy rosną także aspiracje pozafinansowe. W XXI w. nie da się ich skłonić do rodzenia, dając im 500 zł. To tak nie działa. Działa natomiast łagodzenie konfliktów, o których wspomniałem na początku – pomoc w budowaniu minimalnej obliczalności swego losu, poczynając od stabilności zatrudnienia, aż po budowę sieci wsparcia. Znaczenie mają też wątki osobiste: dobieranie się ludzi w pary, aspiracje czy zdrowie prokreacyjne.

W tej ostatniej sprawie warto zwrócić uwagę, że w Polsce jest ponad milion bezpłodnych par. A zlikwidowanie programu in vitro nie tylko szkodzi dzietności, ale urynkawia tę niezwykle delikatną sferę życia. Sprawia, że zamożni wykupią sobie wyjście z biologicznej pułapki, zaś niezamożni zostaną z tym, co część z nich postrzega jako osobistą tragedię. Oczywiście, że 500+ pomaga ubogim, ale tylko tym żyjącym według ideologicznych wskazówek ustawodawcy. Z badań wynika, że 50 tys. kobiet po wejściu programu 500+ zrezygnowało z pracy. To niewiele. Ale ważniejsze wydaje mi się to, aby nie stawiać osób z niskimi dochodami przed wyborem: praca czy 500 zł, tylko wzmocnić ich pozycję zarówno wobec państwa, jak i wobec pracodawcy przez dochód z obu źródeł, o czym już wcześniej wspomniałem. Warto też rozważyć zmianę progu 800 zł na osobę, który jest niższy niż minimum socjalne, oraz wprowadzenie mechanizmów tzw. stopniowego wycofywania świadczenia. Np. po przekroczeniu dochodu o 1 zł – 70 gr świadczenia mniej, bowiem więcej dzieci chcą mieć kobiety, które mają poczucie stabilności pracy.

Ważny jest też podział obowiązków w związku. I tu z badań wynika, że pierwszego dziecka oboje rodzice chcą w takim samym stopniu, ale na drugie bardziej gotowy jest ojciec. Na tę decyzję w przypadku kobiet zasadniczo wpływa doświadczenie wychowania pierwszego dziecka. Kobiety, które przy pierwszym mogły liczyć na wsparcie, częściej gotowe są na drugie.

Oto powrót do wcześniejszych emerytur dla kobiet tłumaczono chęcią „uwalniania zasobów opiekuńczych babć”. Ale argument ten jest nieprawdziwy geograficznie, bowiem jesteśmy społeczeństwem rozdartym dwoma falami urbanizacji. Do połowy lat 60. większość z nas mieszkała na wsi, więc wielu młodych ludzi ma dziadków na wsi, a rodziców w małych i średnich miastach, gdzie PRL często lokował nowe zakłady pracy, a sami pojechali po dyplomy do metropolii i już w nich zostali. Ci młodzi są więc pozbawieni bezcennej instytucji dziadków, a jednocześnie żyją w kraju, w którym dla 90% dzieci do lat trzech nie ma miejsc w instytucjach opiekuńczych. Wcześniejsze emerytury dla babć, które mieszkają gdzie indziej, nie przełożą się na skuteczniejszą sieć wsparcia dla młodych rodziców, mogą jedynie przyczynić się do destabilizacji ZUS. Mogą też zachęcić do zwiększania fikcyjnego samozatrudnienia – taki pseudoprzedsiębiorca może dorabiać już jako emeryt, bowiem w odróżnieniu od dorabiającego emeryta na etacie już nie musi płacić składek na ZUS.

Jest i taka możliwość, że państwo może zmusić pary do partnerstwa. Kraje skandynawskie to zrobiły. Można nawet powiedzieć, że tak jak obecnie Polska promuje tradycyjny model rodziny, tak Norwegia w 1993 r. pokusiła się o narzucenie swemu społeczeństwu modelu partnerskiego. Wcześniej tylko 3% mężczyzn korzystało z urlopu zwanego macierzyńskim, a po wprowadzeniu przez państwo zasady, że jeśli ojciec urlopu nie bierze, to rodzina traci jego część, zaczęło z niego korzysta już ponad 90% ojców.

Rozwiązać problemy demograficzne można stosując rozsądnie wiele instrumentów polityki społecznej. Oto np. mamy „Mieszkanie plus”. Celem ma być poprawa sytuacji mieszkaniowej młodych rodzin. Ale najważniejsza jest jakość wykonania. A tu można mieć kilka zastrzeżeń. Po pierwsze – niepokoi dobór lokalizacji. Wiadomo, że liczba ludzi w Polsce będzie spadać, prognozy różnią się tylko co do tempa. W ciągu najbliższych 12 lat ubędzie od 0,8 do 1,8 mln osób. Tymczasem część mieszkań w tym programie planuje się zbudować na wyludniających się terenach. Po drugie, dążąc do budowania jak najtaniej, łatwo ulec pokusie tworzenia odizolowanych bloków na niezagospodarowanych terenach. W kilku miejscach zaproponowano do zabudowy nawet tereny zdewastowane przez górnictwo. Tymczasem – jak pokazują doświadczenia z innych państw – budownictwo społeczne trzeba szczególnie dobrze zaplanować, żeby uniknąć jego transformacji w getta biedy w ciągu zaledwie kilkunastu lat, bowiem dobrze zaprojektowana infrastruktura pomaga rozwiązać problemy społeczne, źle – tworzy następne.

Oto przykład. Jeden z ośrodków pomocy społecznej podarował biednym dzieciom szkolne plecaki. Wszystkie dostały ten sam fluorescencyjny model, niczym nadajnik do wysyłania komunikatu „jestem biedny”. Nie dziwi więc, że część z nich wolała nosić książki w siatkach. Tak, źródłem porażek wielu programów pomocowych jest brak poszanowania godności osób ubogich. Jeśli naznaczymy mieszkanie (vide plecak) stygmatem „bieda”, nie wytworzymy w obdarowanych wdzięczności, tylko wstyd i pragnienie odcięcia się od jego źródła. Państwo może budować mieszkania, jeśli potrafi to dobrze zaplanować i uszanować godność rodzin, którym chce pomóc, pamiętając jednocześnie, że te nowe budownictwo socjalne nie powinno zbyt odróżniać się od komercyjnego. Nie powinno też być budowane na dalekich przedmieściach.

Narzekamy, że w miastach brakuje rąk do pracy, ale jednocześnie konserwujemy wieś, gdzie mieszka 40%. Polaków, a 12% zatrudnionych w rolnictwie wytwarza zaledwie 3% PKB. Jest to polityka pomagająca żyć ludziom trochę lepiej, ale tam, gdzie są, mająca jak najdłużej chronić przed zetknięciem ze światem, który się nieustannie przeobraża: rolników przed urbanizacją, dzieci przed szkołą, pracowników przed przekwalifikowaniem, Polskę przed rzeczywistością. Tylko że to nie może być celem polityki społecznej, a jedynie partyjnej, dającej dumę z zakorzenienia bez kompleksów i złudzenie ochrony przed globalizacją.

Dodaj do zakładek permalink.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>