Jakoś tak się złożyło, że przez wiele lat byłem przewodniczącym jeleniogórskiego Terenowego Komitetu Ochrony Praw Dziecka, a i w Zarządzie Krajowym tej organizacji spędziłem nie małą ilość lat, więc problem niedojadających polskich dzieci był mi bliski. Podejmowaliśmy wiele różnorodnych działań by dzieci miały w miarę pełne brzuszki, ale zawsze nas wkurzało, kiedy wzrastało specyficzne zainteresowanie tym tematem. Nie, nie tyle wzrastało, co wykorzystywane było w propagandowych celach, a szczególnie wyborczych.
W ramach przedwyborczych kampanii wszystkie ugrupowania polityczne przerzucały się liczbami głodujących i umierających z głodu dzieci oraz zapewnieniami, że jak na nich zagłosujemy, to sobie z tym poradzą. Nie inaczej sprawa wyglądała w czasie minionej niedawno kampanii prezydenckiej i nie inaczej przed obecnymi wyborami parlamentarnymi.
Tym razem temat jako pierwszy wywołał już Prezydent – wypomniał jeszcze rządowi, że wiele dzieci nie dojada. Dołożyła kandydatka na premier z tego samego ugrupowania, mówiąc o bardzo wielu dzieciach, które są w Polsce głodne. Wyżej wspiął się Przewodniczący SLD – dostrzegł 400-450 tys. głodnych dzieci, a przebił go Rzecznik PiS – ten doliczył się 800 tys. głodujących dzieci i grzmiał, że to przecież… hańba dla współczesnego państwa polskiego. A na jednym z prawicowych portali można znaleźć pół mln głodnych dzieci, zaś na innym – całe dwa mln. Trudno traktować tę awanturę inaczej, niż jako kolejną odsłonę przedmiotowego traktowania dzieci dla potrzeb walki politycznej. Na co dzień politycy nie interesują się dziećmi, tylko od czasu do czasu wybuchają właśnie takie awantury, w których tymi dziećmi ktoś coś sobie załatwia.
A rzeczywistość? Nie ma żadnego rzetelnego badania, które wskazywałoby na głód polskich dzieci. Można jedynie mówić o żyjących w biedzie, w rodzinach, które mają bardzo skromne dochody, bowiem w przypadku skrajnej biedy dzieciom przysługuje posiłek w szkołach. Prawdą jest, że nie wszystkie chcą z tego korzystać (różne są tego powody), ale wszystkie mają do niego prawo. Więc o jakim głodzie się tu mówi? Z głodu się umiera, a w Polsce nie odnotowana takiego przypadku. Można jedynie mówić o niedożywieniu – dzieci te nie jedzą wystarczającej ilości wartościowych posiłków zapewniających prawidłowy rozwój. Ale ile jest takich dzieci? Trudno policzyć.
Skąd się więc wzięła stale powtarzana przez PiS liczba 800 tys. głodujących dzieci? Nie trzeba daleko szukać. W 2013 r. odbyła się konferencja Fundacji Maciuś – tam padła po raz pierwszy, ale mowa było o dzieciach niedożywionych z klas 1-3 i okazało się, że dane te zostały mocno podkręcone, by zrobić odpowiednio mocne wrażenie, a miało się to przełożyć na wysokość datków dla tej fundacji. Później okazało się, że w latach 2009-2011 organizacja ta większość środków uzyskanych z darowizn przekazywała nie na dożywianie dzieci, ale na konto spółki w Szwajcarii – na… kampanię komunikacyjną z darczyńcami – jak mówił jej szef. Sprawą zainteresowała się Prokuratura – wszczęto śledztwo z art. 296 par. 3 Kodeksu karnego: nadużycie zaufania i wyrządzenia szkody wielkich rozmiarów (ciągle jest w toku). Ale wzięta przez nich z sufitu liczba żyje już własnym życiem i wielu się ciągle na nią powołuje.
Przywoływane są też dane GUS, tyle że niewłaściwie interpretowane. Wg nich skrajne ubóstwo dotyczy prawie 10% dzieci i młodzieży poniżej 18. roku życia (ok. 800-900 tys. dzieci). Ale uwaga! Ubóstwo nie oznacza od razu głodu dziecka. Zresztą rzecznik GUS zaznaczył, że te dane w żadnym razie nie mówią o głodzie ani nawet o niedożywieniu, bowiem obu pojęć żadna statystyka nie ujmuje.
Zresztą sam termin niedożywione dziecko jest wyjątkowo nieostry. Mówi się o głodnym dziecku przychodzącym do szkoły z domu; dziecko, które nie je odpowiedniej liczby posiłków; dziecku, które przychodzi do szkoły bez swojego jedzenia; dziecku pochodzącym z biednej rodziny, mającym bóle brzucha z zawrotami głowy, niemogącym się skupić na lekcji; dziecku, które patrzy z zazdrością na jedzenie innych dzieci, dopytuje się od rana, co będzie do jedzenia.
Niezależnie od powyższego wiele podmiotów bierze się za dożywianie dzieci. Ale trudno tu o jakieś wiarygodne liczby. Pewnym jest tylko to, że na dożywianie państwo przeznacza z budżetu ok. 550 mln zł, gminy dokładają ok. 280 mln zł rocznie, a ok. 70 mln euro pochodzi ze środków unijnych. Przyjęty program dożywiania dotyczył finalnie 16 tys. szkół, ponad 6 tys. przedszkoli i 302 żłobków – corocznie z dotacji na dożywianie korzystało ok. 2 mln osób, z tego ponad 720 tys. uczniów szkół podstawowych i ponadpodstawowych oraz ponad 320 tys. dzieci do 7 roku życia. Są jeszcze tzw. obiady dyrektorskie – rodzic z różnych powodów nie występuje z wnioskiem, a dyrektor dostrzega taką potrzebę i je przydziela. Korzysta z nich każdego roku ok. 60 tys. dzieci. Łącznie wydano 19 mln posiłków.
Jest jeszcze jeden duży strumień pieniędzy na dokarmianie czy dofinansowanie żywienia – Unia Europejska. Od 2004 r. wykorzystano na ten cel 623 mln euro – na zakup milionów ton podstawowych produktów spożywczych: mąki, chleba, makaronów itp., przekazywanych do Banków Żywności czy Caritasu. Mamy jeszcze peeselowską Szklankę mleka i Owoce w szkole. Do tego dochodzi masa projektów prowadzonych przez fundacje – epatują na swoich stronach internetowych zdjęciami wychudzonych dzieci czy pustego talerza, z prośbą o datek na dożywianie.
Ile organizacji zajmuje się zbieraniem na dziecięce jedzenie? Cholera wie! Czy w ogóle jest to potrzebne i czy datki trafiają tam gdzie miałoby to jakikolwiek sens? Też diabli wiedzą. Wiadomo tylko, że robi się bardzo dużo by dzieci nie były głodne, i że wydaje się na ten cel tak duże środki, iż żadne potrzebujące dziecko nie powinno zostać bez wsparcia. Jednak ten brak szczegółowego rozeznania sprawy sprzyja wykorzystywaniu „głodnych dzieci” w politycznej propagandzie. Nie może i nie powinno być na to zgody!! Mojej nie ma!!!
Polskie dzieci głodują (?)
Dodaj do zakładek permalink.